Sporo czasu minęło odkąd na łamach niniejszego bloga polecałem czytelnikom jakąkolwiek książkę lub film. W tym tygodniu skończyłem lekturę książki Marcina Rotkiewicza "W królestwie Monszatana GMO, gluten i szczepionki" i jest to książka, którą z czystym sercem można polecić każdemu, kto pragnie wyrobić sobie swoje zdanie na podstawie merytorycznych argumentów a nie medialnej histerii.
Autor demitologizuje temat GMO i firmy Monstanto (tytułowego Monszatana) pokazując mechanizmy i powody powstania nagonki na produkty GMO, a zwłaszcza powiązania działaczy z konkretną grupą interesów jaką są producenci żywności organicznej - grupy dla których tania żywność nie wymagająca pestycydów i innych środków ochrony jest śmiertelnym zagrożeniem. Do tematu GMO wypełniającej większość książki został dodany rozdział na temat glutenu i szczepionek, choć w zasadzie nie wiadomo czym kierował się autor z wyjątkiem konieczności napisania książki odpowiednich rozmiarów.
Jednocześnie warto nadmienić, że pokazując cały absurd ogólnej nagonki na GMO (a nie np. na konkretne produkty), chociaż żadne ze zbóż, warzyw czy owoców nie przypomina swojego pierwowzoru sprzed 10 tys. lat, to jednocześnie stawia się w roli anty-anty-GMO, anty-anty-gluten czy anty-anty-szczepionkowców bez przytoczenia części argumentów kiedy to krytycy GMO, szczepionek czy glutenu też mieli racje.
Podstawowe zarzuty wobec ruchu anty-GMO są dwojakiego rodzaju. Pierwszym i dla mnie najistotniejszym to błędy merytoryczne ruchu anty-GMO, badania nie spełniające podstawowych norm stawianych pracom naukowym a wreszcie wręcz stosowanie teorii bez żadnego poparcia w faktach. Przykładem przytoczonym jest produkcja filmu "Świat według Monsanto", gdzie osoby kręcące dokument nie pofatygowały się aby przeczytać ustalenia sądów i organów ścigania w sprawach wzmiankowanych w firmie.
Kolejnym przykładem może być konferencja w ministerstwie, gdzie po śledztwie dziennikarskim okazuje się, że ekspertem anty-GMO jest osoba ucząca się lewitacji (sic) w szkole założonej przez jogina w USA.
Drugi zarzut jest dokładnie taki sam jak członkowie ruchu anty-GMO kierują wobec naukowców udowadniających bezpieczeństwo produktów GMO - stronniczość. Wiele ze stron książki jest opisaniem jak walka z GMO okazuje się dobrym sposobem na biznes i granty dla kiepskich naukowców, którzy bez stawiania się w roli aktywistów nie mieli by szansy zaistnieć w powszechnej świadomości, lub jak "troskliwe organizacje konsumenckie" okazują się stworzone i utrzymywane przez lobby producentów żywności organicznej.
Uświadomienie, że często rozmaite certyfikaty "zdrowej żywności" wcale nie znaczą, że w produkcji nie używano toksycznych związków (np miedzi) to nie najmniejsza z zalet książki. Podobnie jak uświadomienie czytelnika, że często produkt GMO może być wyprodukowany bez użycia różnych chemicznych środków ochrony roślin i wręcz zdrowszy niż odmiana tradycyjna ale potraktowana setką chemikaliów.
Niestety choć autor z dużym zainteresowaniem obala twierdzenia przeciwników GMO (a także glutenu, szczepionek czy firmy Monsanto jako takiej) - nie robi tego w sposób bezstronny. Uzasadniona ostrożność większości społeczeństwa wobec korporacji jako takich ma uzasadnienie w faktach i duże koncerny (vide ruch antyszczepionkowy i Pfizer) nierzadko płaciły gigantyczne kary za oszukiwanie swoich klientów i trudno się dziwić, że firmy wielokrotnie przyłapywane na kłamstwach czy korupcji nie są uznane za społeczeństwo przez wiarygodne.
Podobnie choć sama modyfikacja genów jest po prostu szybsza niż inne stosowane mechanizmy hodowli, również zmieniające genotyp, to sama idea wprowadzania nowych gatunków może budzić uzasadnione obawy społeczeństwa. Krzyżówka pszczoły afrykańskiej z europejską, będąca konkretnym problemem w USA jest tego najlepszym przykładem. Podobnie całkowite naturalne nie modyfikowane genetycznie króliki stały się realnym problemem w Australii.
Jeżeli chodzi o konieczność badania każdej nowej odmiany GMO, również ma sens. Chociażby kukurydza 3272 o której pisałem na blogu jest przykładem, że drobna modyfikacja może spowodować powstanie odmiany mniej bezpiecznej dla zdrowia. W tym przypadku kukurydza bardziej nadaje się do produkcji bioetanolu, ale za to z uwagi na alergiczność nie może być przeznaczona do spożycia.
Tak samo autor nie pochylił się dostatecznie nad aspektem ekonomicznym, a konkretnie uzależnieniem rolnika od firmy biotechnologicznej (nie wolno bez zgody firmy obsiewać pola ziarnami zebranymi poprzedniego roku). Dyskusja jak długo powinna trwać ochrona patentowa na wprowadzony gen nie jest byciem anty-GMO a poruszaniem tego samego tematu który jest obecny co do patentów obecnych w innych technologiach, ochrony filmów czy książek.
W przypadku glutenu, faktycznie jest to substancja którą muszą omijać tylko chorzy na celiakię. Autor zapomniał jednak wspomnieć (a może nie wiedział) że najpopularniejsze badania przeciwciał mają dość duży margines błędu. Znam osobę, która przeszła w dużej mierze na pieczywo bezglutenowe bo zwykłe jej nie odpowiadało. Dla autora będzie to niepotrzebne uleganie modzie. Dłuższy czas później jednak kolonoskopia potwierdziła częściowy zanik kosmków jelitowych a badania genetyczne potwierdziły celiakię.
Zgadzam się z autorem, że szczepionki to jedno z najważniejszych osiągnięć medycyny. Autor również zapomniał jednak podać przypadki kiedy na skutek zaniedbań firm farmaceutycznych szczepionki powodowały choroby zamiast im zapobiegać, czy przykłady kiedy specyfiki uznane za szkodliwe w jednym państwie były sprzedawane w drugim. Krytykowanie i pokazywanie takich sytuacji nie jest byciem anty-szczepionkowcem.
Mimo faktu, że książka jest równie tendencyjna jak publikacje anty-GMO książkę można polecić z czystym sumieniem. Konkretne decyzje o bezpieczeństwie produktów należy podejmować znając argumenty obu stron i znając fakty jakie interesy finansowe stoją za bezstronnymi twierdzeniami obu stron.
Książka dostępna jest w abonamencie na legimi. (https://www.legimi.pl/ebook-w-krolestwie-monszatana-gmo-gluten-i-szczepionki-marcin-rotkiewicz,b188256.html)